Przejdź do głównej zawartości

Polecane

Co warto wiedzieć przed trekkingiem w Himalajach?

Kończę na razie temat wędrówki po Himalajach postem, w którym znajdziecie trochę niekoniecznie oczywistych informacji o tym czego się spodziewać i na co przygotować przed wyprawą w najwyższe góry Ziemi.  Zacznę od tego, że Nepal jest w czołówce najbiedniejszych krajów Azji. Turystyka to największa gałąź gospodarki i główne źródło dochodu dla milionów Nepalczyków. Trudno zrozumieć jest rozmiar biedy i spowodowanego przez nią nieraz zacofania bez zobaczenia ich na własne oczy. Wiadomo, że każdy szuka oszczędności, gdzie się da, ale zachęcam Was mocno do wspierania mieszkańców Nepalu. Sposobów jest wiele i na każdą kieszeń. Pomożecie, kupując rękodzieło i inne pamiątki w małych sklepikach, wynajmując przewodników czy porterów, zostawiając niepotrzebny sprzęt i ciuchy ludziom pracującym w turystyce, czy fajnie bawiąc się na kursie gotowania dań nepalskich, z którego część dochodu idzie na pomoc dzieciom z biedniejszych rejonów. No dobrze, a na razie moje 3 grosze na poniższe tematy: Czy m

Wzdłuż wybrzeża Oregonu czyli przepis na niezapomniane 3 dni

[Huh, właśnie zauważyłam, że tego posta piszę już od miesiąca. A tu już wróciliśmy z kolejnego wyjazdu, z którego zdjęciami chcę się podzielić!]

Wszystkich, których nie zanudziły jeszcze nasze zachwyty nad wybrzeżem Oregonu zapraszam na krótką fotorelację z wyjazdu.
4 lipca czyli amerykańskie Święto Niepodległości wypadło w tym roku w sobotę, ale na szczęście dostaliśmy wolne w piątek i długi weekend nie był zagrożony:)


Wyruszyliśmy w czwartek po pracy, żeby jeszcze tego samego dnia dotrzeć do Astorii, uroczego miasta już w Oregonie (Oregon to stan sąsiadujący z naszym Waszyngtonem od południa).
W motelu dostaliśmy świetną broszurkę "Oregon Coast mile by mile". Wyprawę mieliśmy już zaplanowaną, ale w tym mini-przewodniku znaleźliśmy parę perełek. Jak sama nazwa wskazuje, jest to lista ciekawych miejsc wzdłuż wybrzeża. Gdyby tak chcieć zatrzymywać się przy każdym z nich, pewnie trzeba by na podróż tydzień, albo i dwa. My mieliśmy trzy dni;)
W każdym razie, gdziekolwiek byście nie nocowali, postarajcie się dorwać tą gazetkę, bo warto się nią posiłkować.

W piątek zaraz po śniadaniu ruszyliśmy na nasz roadtrip właściwy. Przejechaliśmy przez Astorię, zachwycając się po drodze charakterystycznym mostem Astoria Megler Bridge, łączącym Waszyngton i Oregon. Nie zatrzymywaliśmy się jednak nigdzie, ale uparcie kierowaliśmy na zachód w stronę naszego pierwszego przystanku - Parku Ecola. Znajdujący się tam punkt widokowy to miejsce, w którym zazwyczaj miłość do wybrzeża się zaczyna.

Punkt widokowy w Ecola State Park
 Z jednej strony rozciera się widok na Crescent i Cannon Beach - dwie piękne piaszczyste plaże. Z drugiej, jeśli się przypatrzyć, zobaczyć można wystającą z oceanu skałę a na niej latarnię morską. Myślę sobie o tych, którzy w tej latarni mieszkali, tak daleko od lądu, na kawałku kamienia, o który co chwile rozbijają się z hukiem fale i zastanawiam się, co owych latarników skłoniło do wybrania takiego żywota?

Widzicie latarnię tam w tyle?
Ale ja nie o tym!
Mam dla Was jedną pro-tip: ze wspomnianego punktu widokowego koniecznie przejdźcie się na krótki spacer na Crescent Beach. Jest duuużo mniej popularna od sąsiedniej Cannon Beach, a moim zdaniem dużo piękniejsza! Możliwe, że właśnie z powodu jej niedostępności i braku tłumów (nie da się dojechać autem, szok:P)

Crescent Beach





Cannon Beach jest turystycznym "must see".  Nie wiem czemu, może  z powodu charakterystycznej skały zwanej "Haystack Rock" czyli "Kopcem Siana".

Cannon Beach z Haystack Rock


... ale Crescent Beach podobała mi się bardziej:)

Następny dłuższy przystanek zrobiliśmy przy Cape Maeres, ale po drodze dość często zatrzymywaliśmy się, kiedy tylko zobaczyliśmy coś interesującego. Punkty widokowe leżą prawie co krok. Chyba tak właśnie trzeba podróżować wzdłuż wybrzeża, z planem mniej więcej zarysowanym, ale pozwalając sobie na nieplanowane przystanki.
Acha, kolejny pro tip: praktycznie przez większość czasu nie ma tam zasięgu, więc weźcie to pod uwagę, jeśli polegacie na wyjazdach na dostępności internetu.

Octopus Tree

Na Przylądku Maeres odwiedziliśmy kolejną latarnię morską i "Octopus Tree" czyli drzewo przypominające ośmiornicę. To miejsce warte jest zobaczenia głównie z powodu sąsiedztwa z przeuroczym miasteczkiem Oceanside. Jeśli macie chwilę, koniecznie zajedźcie tam na kawkę. Nam się nie udało:(

Resztę dnia spędziliśmy w korku, zmierzając w stronę naszego hotelu, za to sobota dostarczyła nam super wrażeń. Odwiedziliśmy dwie "diabelskie" atrakcje. Devils Punchbowl to kolejna skalna formacja, przypominająca wielką miskę, do której z hukiem wlewają się wody Pacyfiku (podczas przypływu, bo kiedy jest odpływ jest to po prostu imponująca dziura;))
Devils Punchbowl



Paręnaście mil dalej znajduje się Devils Churn korytarz skalny, o który rozbijają sie fale, tworząc fontanny wody.



Wisienką na torcie była jednak wizyta przy Thors Well i Spouting Horn. Obraz jest wart tysiąca słów, a więc patrzcie:
(Blogger skompresował filmik i jakość nie jest rewelacyjna, ale i tak warto zobaczyć!)




Gorąco polecamy:)

Latarni morskich nigdy za wiele - zatrzymaliśmy się więc przy jednej z nich w Yaquina (jeśli dobrze pamiętam, jest to najwyższa latarnia) i ku naszej radości jako bonus udało się nam popodglądać wylegujące się niedaleko i baraszkujące w wodzie foki. Zawiedliśmy się okrutnie, że nie udało się na zobaczyć ani pół wieloryba...








... więc na pocieszenie pojechaliśmy do Sea lion caves czyli jak sama nazwa wskazuje - jaskini lwów morskich. Za ciężkie pieniądze można tam(z zatkanym nosem, bo co jak co ale te zwierzęta najpierw czuć a potem widać) zjechać windą do wykutego w skale korytarza z tarasem otwierającym się na wielką jaskinię wypełnioną lwami morskimi.


Zanim zrobiło się całkiem ciemno i zimno odwiedziliśmy jeszcze wydmy w okolicach miasta Florence. Nie były tak imponujące jak te w Dolinie Śmierci, ale i tak bieganie i zabawa w piachu sprawiła nam sporo frajdy;)



A potem to już tylko musieliśmy dojechać do Eugene, gdzie mieliśmy nocleg i skąd nazajutrz ruszyliśmy w drogę do domu autostradą I-5. Zaliczyliśmy krótki przystanek w Portland na zdecydowanie przereklamowane Voodoo donuts.

Zważywszy na to, jaki dystans pokonaliśmy w ciągu tych trzech dni i ile na dodatek udało się nam zobaczyć, to przyznać muszę, że nasza wycieczka była dość wyczerpująca. Jak jednak wielokrotnie podkreślam, dni wolne od pracy to w Stanach towar luksusowy, więc zawsze staramy się zobaczyć jak najwięcej. I bez wahania poleciłabym taką trasę wszystkim, którzy tak jak i my nie mieli za wiele czasu, a chcieliby zobaczyć przepiękne wybrzeże Oregonu.

Gdybym miała podsumować ten wyjazd w jednym obrazku, zdecydowałabym się na ten:


:)

Komentarze

  1. Cudowne zdjęcia. Niesamowity klimat i ta latarnia morska. Mogłabym tam zamieszkać ;-) Pozdrawiam! Paula.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty