Przejdź do głównej zawartości

Polecane

Co warto wiedzieć przed trekkingiem w Himalajach?

Kończę na razie temat wędrówki po Himalajach postem, w którym znajdziecie trochę niekoniecznie oczywistych informacji o tym czego się spodziewać i na co przygotować przed wyprawą w najwyższe góry Ziemi.  Zacznę od tego, że Nepal jest w czołówce najbiedniejszych krajów Azji. Turystyka to największa gałąź gospodarki i główne źródło dochodu dla milionów Nepalczyków. Trudno zrozumieć jest rozmiar biedy i spowodowanego przez nią nieraz zacofania bez zobaczenia ich na własne oczy. Wiadomo, że każdy szuka oszczędności, gdzie się da, ale zachęcam Was mocno do wspierania mieszkańców Nepalu. Sposobów jest wiele i na każdą kieszeń. Pomożecie, kupując rękodzieło i inne pamiątki w małych sklepikach, wynajmując przewodników czy porterów, zostawiając niepotrzebny sprzęt i ciuchy ludziom pracującym w turystyce, czy fajnie bawiąc się na kursie gotowania dań nepalskich, z którego część dochodu idzie na pomoc dzieciom z biedniejszych rejonów. No dobrze, a na razie moje 3 grosze na poniższe tematy: Czy m

W krainie radżów. Część pierwsza: Jaisalmer

Czasem zdarza się tak, że dojeżdżam gdzieś w nieznane i od razu, raz-dwa czuję, że jestem we właściwym miejscu. Nie wiem, czym to wytłumaczyć, przecież dopiero co postawiłam tam nogę. I w ogóle, co to znaczy, że miejsce jest “właściwe”?
 
...
Z Agry wyjechaliśmy o 18 poprzedniego dnia, z pociągu u celu podróży wysiedliśmy 29 godzin później. To ostatnia stacja do której można dojechać. Dalej nie ma już nic, tylko pustynia, gdzieś na niej drut kolczasty a za nim już Pakistan. Wytaszczyliśmy się z naszymi bagażami i jak zwykle zaraz podeszli do nas kierowcy tuk-tuków. “Tuk-tuk: Indian helicopter” zawołał jeden z nich ze śmiechem w naszym kierunku. I chyba wtedy poczułam, że Jaisalmer będzie inny niż Indie, które do tej pory widziałam.
Jaisalmer nazywany jest złotym miastem. Gdzie okiem nie sięgnąć rozpościerają się budynki z piaskowca w kolorze miodu. Większość z nich to proste bloki, ale tu i ówdzie przebijają się wyższe, delikatne i wyglądające jak zrobione z koronki fasady haweli - bogatych rezydencji arystokracji i kupców. W powietrzu roznosi się słodki zapach kadzidła. Wzdłuż wąskich uliczek wystawione na sprzedaż są soczyście kolorowe tkaniny, dywany i produkty z wielbłądziej skóry. Na każdym rogu stoi wózek a na nim samosy, czaj czy inne smakołyki.
W sercu miasta, na wzgórzu górującym nad resztą zabudowań, leży XII wieczny fort w tym samym złotym kolorze. W tle, w rozgrzanym powietrzu drga pustynia Thar.
Mieszkańcy Jaisalmeru są przyjaźni, nienachalni, podchodzą do siebie z dystansem a do turystów z szerokim uśmiechem. Są też bardzo dumni ze swojego miasta, jego historii i urody. Kobiety są piękne, ich tradycyjne szaty soczyście kolorowe i przystrojone niezliczoną ilością cekinów. Mężczyźni zagadują z uśmiechem i pytają czy w czymś pomóc, zapewniając od razu, że nie, nic nie trzeba kupować. Nawet według hinduskich standardów Jaisalmer to miasto niecodzienne.
Gdzie indziej, niż w złotym mieście Radżastanu - Kraju Radżów, tak wyraźnie poczuć można ducha czasów karawan wielbłądzich wożących skarby wzdłuż Jedwabnego Szlaku albo rządzących okolicą dumnych radżów i tajemnic, które na zawsze zakopane są w piaskach pustyni?
widok na fort
Do lokalnych specjałów należy lassi z marihuaną. Tu sprzedawane z sklepie zaapropowanym przez rząd.
 
Rajastan słynie z przepięknych i bogato zdobionych tkanin
 
 
 
 
 



4 dni w Jaisalmerze przeleciały nam jak z bicza trzasnął.
Naszą przygodę z miastem zaczęliśmy od spaceru do haweli Pathwa, z misternie rzeźbioną fasadą, balkonikami i krużgankami. Niepojęte jest dla mnie ile pracy, czasu i talentu wymagało zbudowanie takiego arcydzieła.
 
 
 
 
Sporo czasu spędziliśmy w forcie. Fort w Jaisalmerze to jeden z niewielu wciąż zamieszkanych fortów na świecie. Co ciekawe, przez długi czas fort stanowił całe masto Jaisalmer. Do XVII wieku wszystkie budunki były wewnątrz jego murów.
W środku fortu stoi pałac Raj Mahal, którego pobudza do życia audioguide dla obcokrajowców. Bez tego (darmowego) komentarza z ciekawostkami historycznymi (np. o jauhar, rytualnym samobójstwie kobiet w oblężonym mieście), spacer tu byłby dosyć nudny.
Kobiety nie mają lekko. Tym razem przeżyłam mniejszą niespodziankę niż rok temu w Nepalu, gdy musiałam zapewnić, że nie jestem akurat "nieczysta".
Znacznie ciekawsze i cieszące oko są świątynie jainistyczne. Jest tu ich siedem, niby do siebie podobna, ale jednak trochę inne i zdecydowane warte odwiedzenia.
 
 
< br/> Do fortu wracaliśmy często: na zachody słońca, na kawę, na kolację, żeby powłóczyć się trochę wąskimi uliczkami podziwiając haweli.
Najlepsze czasy ma już za sobą. Wybudowany, gdy nie było jeszcze wodociągów a wodę przynosiło się z odległych rzek tylko na bieżące potrzeby, ma teraz poważne problemy strukturalne spowodowane rozrastającą się i najwyraźniej wadliwą siecią kanalizacji. Nie pomaga też to, że wraz z rozwojem turyzmu na terenie fortu powstało sporo hoteli, w których zużycie wody jest astrnomiczne. W związku z tym, mimo że nocowanie w forcie brzmi super i wcale drogie nie jest, uznawane jest jednak za nieetyczne. Są inne sposoby, żeby się poczuć jak księżniczka/książę :)
 
Któregoś wieczoru poszliśmy nad nieodległe Jezioro Gadisar. Obserwowaliśmy ludzi na łódkach, modlitwy w świątyni, starszych panów karmiących kotłujące się sumy i zakochane pary pozujące do zdjęć przy zachodzącym słońcu. Wróciliśmy tu następnego dnia, tym razem biegiem i na wschód słońca. Okazuję się, że jogging w Indiach jest możliwy, ale nie łatwy. Kto widział mój post na insta, ten wie, o czym mówię ;)
 
 
Skreśliłam kolejną pozycję z mojej rosnącej listy rzeczy do zrobienia i przeżycia - zmywalny tatuaż z henny. Z dala od turystycznych salonów wypatrzyłam stoisko, przy którym tatuaż robiła sobie pani w pięknym sari koloru szarfanu. Artysta, na oko może 16-letni, wyraźnie nie miał ochoty się targować, z pomocą przybiegli mu więc wszyscy okoliczni sprzedawcy i pośredniczyli w ubijaniu targu. Po przyjaznych negocjacjach, ustaleniu wzoru i ceny usiadłam zadowolona. Prawą rękę malował ów chłopak. Ewidentnie dumny ze swojego talentu - wzór był delikatny i misterny, wykonany z największą precyzją. Lewą malował jego kolega, który dużo mówił i dużo się śmiał. Ten wzór był bardziej bogaty, linie wyraźne i mniej subtelne, ale ciągle piękne. Efekt końcowy mnie zachwycił.
 
Gdybym miała wybrać jedną rzecz, przez którą zapamiętam Jaisalmer, byłaby to wyprawa na wielbłądach na pustynię i nocleg na wydmach pod gołym niebem. Ale o tym już innym razem.
 

Komentarze

Popularne posty